Blog zawiera opowiadania yaoi z fandomu Shingeki no Kyojin - Erwin x Levi.
Przeczytałeś? Podziel się opinią w komentarzu.


piątek, 13 marca 2015

1. "Szczeniak Erwina"

Tym oto rozdziałem zaczynamy opowiadanie "Szczeniak Erwina". Po cichu liczę, że będziecie się bawili równie dobrze podczas czytania, co ja podczas pisania.

Wszelkie uwagi, sugestie, propozycje, pytania - zapraszam do podzielenia się nimi w komentarzach. Proszę o szczere opinie, bo jakkolwiek nie patrzeć, stanowią one dla mnie dużo motywacji do pisania.

Bawcie się dobrze i do usłyszenia niebawem!

______________________


Herbata była gorzka, nieco cierpka, podana w filiżance z niebieskim wzornictwem. Para znikała kilka centymetrów nad nią.

- To jest dzikie zwierze, Erwin!

Huk. Ktoś uderzył w stół na tyle mocno, by ją rozlać. Ciche kapanie, jednak po nim brak odpowiedzi. To był pierwszy raz, gdy Levi podsłuchiwał. Gdy coś zainteresowało go na tyle, że wstrzymał oddech i pozostał wewnątrz ciasnej komody, zadowalając się jedynie widokiem spomiędzy minimalnie uchylonych drzwi.

Blondyn wypuścił powietrze i splótł palce, na których oparł podbródek. Spojrzał prosto w oczy rozmówcy. Spokojny, jak przystało na kaprala, za którym podążali, bez słowa sprzeciwu, podwładni. Stado. Zwierzęta. On. Levi zacisnął mocno szczękę na samą myśl. Nie był niczyją własnością. A tym bardziej nie był własnością cholernego Erwina Smitha.

Rozmówca pochylił się nad stolikiem, stając tym samym dogodnym celem obserwacji. Logo Żandarmerii Wojskowej natychmiast zakuło w oczy, Levie'a. Nile. Ten pieprzony, znienawidzony przez niego Nile. Ten sam, który wymierzył w niego broń pierwszego dnia i zrobił to wielokrotnie od tamtego momentu. Zawsze, gdy w pobliżu nie było Smith'a. Jak tchórz.

- Dobrze ci radzę, Erwin, załóż temu szczeniakowi kaganiec, bo nim się obejrzysz, ugryzie też ciebie - wypluł.

I gdyby nie kapiąca na podłogę herbata, zaległa by cisza. Przez sekundę. I kolejnych kilkanaście, w których mężczyźni mierzyli się spojrzeniami.

- Przemyślę twoje uwagi - zapewnił blondyn, a serce chłopaka stanęło, gdy przez krótki moment skrzyżował z nim spojrzenie. Z nim. Ukrywającym się pomiędzy nieswoimi zimowymi płaszczami.

Levi zgarbił się odrobinę, trącając jeden z wieszaków. Ten zakołysał się i stuknął o drewnianą płytę. Trzy razy. Liczył, bo za trzecim, gotowy do odejścia Nile omal go nie nakrył. Omal, bo Smith w ostatniej chwili objął go ramieniem i odprowadził do drzwi. Brakowało tak niewiele. Nie powinno go tutaj być.

Oblizał niespokojnie usta, gdy zawiasy skrzypnęły. Nasłuchiwał. Jak dźwięk przekręcanego w zamku klucza odpowiada na jego nieme pytanie.

- Wyjdź, Levi.

Erwin go nakrył.

Serce zabiło mu głośno i ciężko.  Gardło drapało, jakby ktoś nasypał mu do środka piasku.  Pod palcami czuł gładką, zimną strukturę drewna, gdy pchnął drzwi, stając twarzą w twarz z blondynem. Zacisnął do bólu szczękę i zadarł brodę do góry. Bo choć nie do końca jeszcze rozumiał panującą wśród żołnierzy hierarchię, nie da się zepchnąć na sam jej dół. Mimo, że zdaniem większości właśnie tam było jego miejsce.

- Nie sądziłem, że lubisz podsłuchiwać.

Mimo, że Erwin był nad nim.

- Znalazłeś to, po co przyszedłeś?

Zamrugał zbity z tropu i nim pomyślał, uniósł dłoń w kierunku szyi. To był błąd. Purpurowe siniaki po łańcuchu odznaczały się na tle bladej skóry. Krzyczały, przykuwając uwagę. Jak ślad po smyczy. Po przegranej. Po dniu, w którym trafił w ręce kaprala Korpusu Zwiadowczego i znalazł się pomiędzy żołnierskimi hienami.Od tamtego momentu zaczął zastanawiać się, ilu z nich zostanie zjedzonych na kolejnej wyprawie za mury i cicho liczył, że Erwin podzieli ich los. Bo będąc w jego pobliżu, stwarzał zbyt widoczny kontrast. Pozycji społecznej, majątkowej i... wzrostu. I zawsze patrzył na niego z góry, jak patrzy się na nic nieznaczącego robaka. Przy nim był szczeniakiem, którego miejsce stanowił skrawek ziemi przy nodze pana. Cholernego Erwina Smith'a.

- Zabrałeś moją własność - wyjaśnił chłopak - przyszedłem ją odzyskać.

Nie tłumaczył. Nie musiał. Erwin wiedział. Bo Erwin ZAWSZE wiedział. I to była jedna z tych rzeczy, które denerwowały go w nim najbardziej.

Blondyn zmarszczył brwi i przechylił głowę. Zaledwie trochę, ale tyle, by Levi zrozumiał, że znów dotykał swojej szyi. Że wbrew sobie, przykuwał jego spojrzenie na tą część siebie, którą pragnął zakryć najbardziej; tą chwilowo najsłabszą. Nie wolno było pokazywać swoich słabości, dlatego spuścił rękę wzdłuż talii. Zaledwie na chwilę, po której skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Tak było znacznie bezpieczniej.

- Wyrzuciłem go. Mamy środek lata, a mimo to...

- Nie miałeś prawa! On był MÓJ! - Najeżył się, rozplótł ręce, uniósł ramiona. Jakby chciał uderzyć. Bo chciał. Tak kurewsko pragnął przyłożyć Erwinowi. I nie z powodu jego starego szalu; nie miał do niego sentymentu. Potrzebował go jedynie zimą. Ale był JEGO. I jeśli tylko chciał go nosić latem, to kurwa mógł! Bo zakrywał. Nie był ładny, ale ZAKRYWAŁ ślad po schwytaniu.

Odwrócił się szybko na pięcie. Nie mógł uderzyć Smith'a.

- Poczekaj.

Nie drgnął; nie miał zamiaru.

- To jest rozkaz, Levi.

Złapał za klamkę, szarpnął i zatrzymał się. Zamknięte na klucz; zapomniał. Spojrzał na Erwina, a krew zagotowała się w jego żyłach. ON TO PRZEWIDZIAŁ.

- Ty skurw..!

Zamach. W jednej chwili stał, w następnej już leżał. Serce szybko łomotało. Oczy patrzyły w podłogę. Pięści zaciśnięte, nadgarstki unieruchomione nad głową. Kolano Erwina, przyciskające jego plecy, hamujące każdy ruch, każdy sprzeciw. Wystarczył mocniejszy nacisk, by złamać kręgosłup.

Levi zagryzł do bólu wargi. Leżał na ziemi. Jak pies zdany na łaskę pana. Jego klatka piersiowa falowała od natłoku powietrza. Dusił się od nadmiaru tlenu. Spróbował wygiąć plecy do tyłu i ku wielkiej uldze, poczuł jak kolano Smith'a ustępuje. Nie na tyle, by się oswobodzić, ale wystarczająco, by móc zrobić kilka dłuższych wydechów.

- Gdybyś dał mi dokończyć, dowiedziałbyś się, że mam dla ciebie coś w jego zastępstwie.

- Wsadź se w du..ghh - zakrztusił się. Niedawny nacisk natychmiast powrócił.

Erwin wypuścił ze świstem oddech, przymknął na sekundę oczy. A kiedy je otworzył, utkwił wzrok w ciemnych włosach chłopaka.

- Dzisiaj obejdziesz się bez kolacji, za sprowokowanie walki i złamanie ręki jednemu z kadetów - zaczął - jutro bez śniadania, za zaatakowanie mnie. To jak będziesz się zachowywał podczas porannego szkolenia, zadecyduje, czy dostaniesz obiad. Rozumiesz?

Chłopak szarpnął się, jednak bezskutecznie.

- Odpowiedz. To rozkaz.

Zacisnął dłonie w pięści i napiął mięśnie. Uchylił usta, podniósł górną wargę, odsłaniając zęby.

- Tak. Zrozumiałem.

- Dobrze, teraz ciebie puszczę - oznajmił spokojnie Erwin, jednak nie otrzymał odpowiedzi. Dał chłopakowi parę dodatkowych sekund na ochłonięcie i z niego zszedł.

Do końca dnia obyło się już bez walk, bez krzyków, bez przekleństw. Levi obył się bez kolacji. Nie było źle. Dawniej nie jadł po kilka dni, czasami nawet tydzień. Chociaż, gdy przed snem Erwin podszedł do jego łóżka, by założyć kajdany, szybko odwrócił głowę, słysząc własne burczenie w brzuchu. Upokarzające. Ale Erwin nic nie powiedział, nie szydził. Uwiązał go jedynie jak psa. Nieposłusznego.

- Śpij dobrze - i odszedł, zostawiając go samego. Choć sam nigdy nie był.

Pierwszej nocy czuł dyskomfort; za ścianą spał Smith. Ich pokoje łączyły się za pomocą drzwi i Levi nie musiał nawet pytać, by wiedzieć, że jego sypialnia stanowiła wcześniej garderobę kaprala. Wraz z jego przybyciem stanęło w niej łóżko, komoda i stolik nocny. Niewielka przestrzeń, która pozostała, znacznie utrudniała poruszanie się w momentach, gdy miał trochę czasu tylko dla siebie. Gdy nie sprawiał kłopotów i nie był karany. Wtedy najczęściej, nie uwiązany kajdanami, zamykał drzwi i zwyczajnie siedział; na łóżku, bo jedynie tam było wystarczająco miejsca. Małe okno na przeciwko wezgłowia stanowiło jego ulubiony punkt obserwacyjny. Zawierało niewielką część korony drzewa i niebo. Mogła to być jabłoń, choć chłopak nie miał pewności. Owoce nie urosły wystarczająco, by ocenić.

W innych przypadkach Erwin zawsze pozostawiał drzwi otwarte na oścież, co przez pierwsze dwa dni nie pozwoliło mu zmrużyć oczu. Nie dlatego, że Erwin pracował i snop światła padał prosto na jego twarz. I też nie dlatego, że Erwin często zmieniał pozycję podczas snu. Levi nie potrafił usnąć, bo najważniejszą zasadą spokojnego snu było odgrodzenie się od wszystkich; przyjaciół, wrogów i obcych sobie ludzi. Tak, by zmniejszyć ryzyko obudzenia się z nożem pomiędzy żebrami lub nie obudzenia się wcale. A przypięty na noc, nie potrafiłby się obronić.

Łazienka była wspólna. By się do niej dostać, musiał przejść przez sypialnię blondyna. W większości przypadków nie stanowiło to problemu. Nie patrzył, nie słuchaj, ignorował i szedł. Noce przesypiał całe, bez konieczności wstawania. Tylko na samym początku zdarzył się wyjątek. Po ciężkim treningu zachłannie wypił zbyt wiele wody i musiał krzyczeć, by Erwin otworzył kajdany. Później już nie popełnił tego błędu. Wolał zasnąć z suchymi ustami. Nawet jeśli blondyn przyszedł, rozpiął go i bez słowa poczekał, aż wróci. Bez słowa skargi, czy kpiny. Levi pamiętał, że później już nie usnął, tak jak on. A rano nikt o tym nie wspominał, jakby nic się nie zdarzyło.

Obudził się, zanim słońce zdążyło wzejść. Usiadł na posłaniu i czekał. Erwin obudził się jakiś czas po nim. Uważnie obserwował jak po ciemku szedł do łazienki i jak z niej wychodził. Słyszał lecącą z kranu wodę, a po niej szelest ręcznika. Nie spieszył się. Kiedy do niego przyszedł, zaczynało już świtać.

- Dobrze spałeś? - Spytał, ale chłopak tylko mruknął coś pod nosem i rozmasował nadgarstki, gdy metal głucho upadł na podłogę. Kątem oka spojrzał na trzymaną przez blondyna szklankę z wodą - wypij.

Nie był to rozkaz. Brzmiało bardziej jak prośba, a on był spragniony. Wypił szybko, duszkiem, niemal krztusząc się pod koniec, jakby nie pił od dawna. A przecież pił. Od czterech dni, odkąd tu był, mógł pić do woli. Racje żywnościowe dostawał ograniczone, gdy pierwszego dnia zwymiotował po i tak ubogiej kolacji. Od tamtego czasu Smith sam ustalał wielkość jego posiłków lub decydował o ich braku, jak w tym przypadku.

Odstawił pustą szklankę na stolik i zapatrzył na tors Erwina. Powinien podziękować. Za wodę. Ale przecież nie dostanie śniadania. Nie podziękuje, nie ma za co. Odwrócił głowę i zacisnął usta.

- W łazience zostawiłem ci chustę, ubierz ją jeśli masz ochotę - zaczął blondyn - jeśli nie, nie musisz.

Levi poruszył się nieznacznie.

- Nie odzyskam swojego szalu?

- Nie.

Zwięzłe pytanie i zwięzła odpowiedź. Nawet jeśli wiedział, że nie powinien wyrzucać własności chłopaka, zrobił to. Bo on sam, by tego nie zrobił. On jeszcze jedną nogą stał w podziemiach, w których się urodził. Które należały do przeszłości. A on, czy Levi tego chciał, czy też nie, odgrodzi go od niej.

- Mike będzie towarzyszył ci dzisiaj podczas porannych zajęć - kontynuował, wychodząc na przeciw gniewnemu spojrzeniu - po zajęciach odprowadzi cię pod stajnie, gdzie na mnie poczekasz. Lepiej, żebym nie musiał ciebie szukać, zrozumiałeś?

Dał mu czas. Aż leżące na spodniach od piżamy palce, nieco się rozluźniły, a rozum powstrzymał cisnące się na usta przekleństwa i sprzeciw.

- Tak, zrozumiałem.

2 komentarze:

  1. WoW Weście jakiś blog o mojej kochanej parce ^^ Tak dalej ! Coś czuję że będę tu bardzo często zaglądać :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne *-* Już nie mogę się doczekać kontynuacji, proszę dodaj ją szybko. Cudowne <3

    OdpowiedzUsuń